niedziela, 12 grudnia 2010

koree i pewna łódka

i nie mówię o państwach, ani o chicku.

kolejny rok zbliża się do końca, a ja nie wiem nadal do czego zmierzamy w tym makro statku kosmicznym, jaką jest Ziemia. Wydumanie i bredzenie, sratata. kamień w wisłę i idziemy na tramwaj. Myślę, że duma mnie rozpiera tak bardzo, że nie jestem w stanie to udźwignąć. Mam tak genialnych ludzi wokół siebie, że statek w butelce mógłby wypłynąć na ocean spokojny, ale to ja jestem stateczkiem.
Sylwia znalazła przypadkiem na pulpicie plik o nazwie koree, spytała czy to wiersz. to nie był wiersz, ale poczułam, że to dobra nazwa. i coś we mnie zakiełkowało. to było jeszcze przed wiadomością o zwycięstwie Justyny. owa wiadomość mnie uskrzydliła, że ja też, chcę być godna takich znajomych. tylko czy dam radę?

i jeszcze jedno. nauczyłam się, że szczęście też bywa trudne i ciężkie. dźwigać je, to sztuka. ale warto, tak samo jak warto być.

środa, 3 listopada 2010

opaczność

te życzenia jakby złym proroctwem się stały. ciężko jest jej, ciężko jest nam, bo jej ciężko. to chyba już gra w czarne się zaczyna, bo utożsamiam się i z chęcią dałabym jej trochę swoich głupot z głowy i zabrała jej utrapienia.

niedziela, 10 października 2010

październik po wrześniu

wrzesień przyniósł na moje ramiona sporo dobrego. tak wiele, że nie wierzyłam do końca, czy jestem w stanie to przyjąć i ogarnąć od a do z. I w zasadzie dalej nie ogarnęłam i lepiej tego nie robić, bo nie o to chodzi w życiu. Niektóre wartości mają pozostać w nas otwarte i czytelne brailem.

środa, 28 lipca 2010

życzenia dla sylwuchy

spisuję z kartki, nabazgrałam jej to w lutym, tu nie zginą :)

"ŻYCIE - intuicyjne, podstawowe pojęcie odnoszące się do procesu istniejącego na Ziemi, a prawdopodobnie też na innych planetach; cecha obiektów, które nazywamy organizmami żywymi."
Ten fragment zerżnęłam z Wikipedii. A Ty bądź organizmem żywym i będzie już pół sukcesu, jak sama możesz wywnioskować :D Chciałam napisać Ci coś poetyckiego , mądrego i głębokiego, ale brakło mi weny. Są w życiu rzeczy, których nie da się przeliczyć, przepisać, opisać, sfotografować, etc. Są to momenty, które swoim pięknem zlepiają nasze wnętrzności w kulę i rzucają po organizmie. Są też momenty, które swoim tragizmem i smutkiem szarpią naszą duszę, serce i myśli na konfetti. I niestety - jedno bez drugiego nie potrafi i nie może egzystować. Dlatego pamiętaj - to przez co przejdziesz, ile łez wypłaczesz, to już jest Twoje i będzie. Ale zawsze przychodzi słońce i to też będzie tylko dla Ciebie. Twoje życie, cała Ty - to wartość nie do podrobienia. ceń to, a także fakt, że masz wiele i jeszcze więcej (zawsze) niż myślisz,. Uwierz w to.

czwartek, 15 lipca 2010

ćma mieszkaniowa

Lipiec tego roku sprawia nam miłe niespodzianki, które my tradycyjnie odczytujemy na przekór. Mamy lato, lato w mieście, upały w kamienicach, ciepło na głowach, stopach, ciepło w myślach. Tylko serca bywają szare i ciche. W końcu bajki nie tutaj, tylko w innych rzeczywistościach się przytrafiają. Przyzwyczaiłam się i nawet nie jest mi z tym jakoś źle. Złoty środek jest wtedy, gdy znajdujemy szczęście w codzienności, nawet, gdy nie jest tak dobrze, jak by nam się marzyło. Po prostu, jest jak jest, ale to nie jest złe.

Ze mną po staremu. Parę wyrzutów sumienia wobec siebie i wobec świata. Wobec ludzi i ich zwierzęcych nawyków, zasad. Fałszu i obłudy. Czyli jak widać, świat żyje sobie wedle dawnych zasad, w związku z innymi i w związku ze mną. Stąd tyle milczenia. Stąd tyle mnie.

środa, 9 czerwca 2010

coś jakby lato

i coś jakby wszystko się posypało. może nie do końca. życie ma w sobie tak wiele, że ciężko szufladkować i skupiać się na części. Skoro część - musi więc być gdzieś jakaś całość. Skoro całość - to musi być i obraz, który tworzymy. Dla niego warto próbować? czekać? Nie wiem nic już, poza tym, że przyszło coś jakby lato, ciepło, słońce grzeje niemiłosiernie i o to chodzi. dzieje się też życie, między innymi. Dorota lada dzień urodzi, Dominika lada dzień wychodzi za mąż. Staram się uczestniczyć w tym wszystkim, choć przyznaję bezwstydnie, że coraz mniej mam siły do skupiania się na innych i chciałabym wreszcie móc zrobić coś dla siebie, poświęcić sobie czas w 100% i olać resztę świata. Ale to byłoby kosztem innych, a tak przecież nie potrafię... Cóż, zobaczymy, co życie przyniesie. Patrzę w nie od tyle lat i nie wyłoniło się jeszcze nic szczególnego, nic, co pozwoliłoby mi być silniejszą, co sprawiłoby, że bardziej bym ceniła wszystko. Ale z drugiej strony, czy można bardziej?
Morał: dobrze jest jak jest? poprzestawanie na małym? zwątpienie? grrr, mam dość. potrzebuję bezmyślnych wakacji. Po prostu.

sobota, 22 maja 2010

nowe, nowe.

I jestem. Za sobą mam 19,5 miesiąca mieszkania na ul. Paulińskiej w pewnym starym i bardzo zmęczonym mieszkaniu. W końcu powiedzieliśmy "dość". Dość przeciekających ścian, cieknącego sufitu, rodzącego się grzyba na ścianach i pokoju przechodniego. Od dziś będziemy mieszkać jak ludzie. Tylko czy cała reszta jaką gwarantować powinno życie też przyjdzie? przez ostatnie kilka dni chodziłam podekscytowana jak wariat, szczęśliwa - na myśl o nowym tak się napełniałam się radością niesamowicie szczerą. Otwartość na nowe i takie tam. Teraz znowu czuję lęk. I lekki żal, tęsknotę. Uczucia naturalne, tak samo jak to, co nas spotyka.
"...to przychodzi spoza nas."
A może właśnie ze środka nas samych?

wtorek, 4 maja 2010

guru isn't here

Całe życie uczę innych, staram się. Większej wiary w siebie, w to, co daje im los, co może ofiarować. W dobro drugiej istoty, która w tym samym czasie co my, stawia obok kroki. To nie jest wcale aż takie trudne. Zaufanie, to coś, co jesteśmy w stanie wyłuskać na każdej płaszczyźnie, bez względu na to, jak daleko nam by było do gór, bo taki everest zaufania rośnie w każdym z nas, może pojawić się na klaśnięcie rąk. Uczę tego, ponieważ święcie w to wierzę. W ludzkość ogólnie ujętą. W ich zasady moralne, etyczne. W serca. Śmiesznym w tej sytuacji jest fakt, jak czasem dalece sama jestem od wzorców, których obecność staram się przedkładać ponad powietrze. Wątpię, boję się. Uciekam wgłąb siebie i zapinam zamek - chowam się w tym moim sztucznym śpiworze, kokonie. Mam przepływ powietrza, więc co więcej mi potrzebne? Docierają też jednostki społeczne, bez których istnieć bym nie mogła. Bo oni jednak mnie przed niczym nie uratują, nie zaczną oddychać moimi płucami, nie poczują mojej perspektywy. Nie wtłoczą swojej krwi w moje żyły i nie zaczną być. Wszyscy już jesteśmy, każde z osobna. Myślę, że zwątpiłam i z góry neguję wszelkie dobro, które może mi się przytrafić. Boję się jego przyjścia, gdyż zakładam, że nawet to, mogło by być psikusem od losu - dziś pojawić się na chwilę, by zaraz rozmyślić się i rozpierzchnąć za dnia. Czy tylko ja tak mam?

wtorek, 27 kwietnia 2010

all...

...is full of love.
Ach ta wiosna, miesza w głowie :) a co będzie dalej tego nie wie nikt.



http://www.youtube.com/watch?v=EjAoBKagWQA&feature=fvst

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

sprawa truskawkowa

Istotą połowy problemów świata, kłótni, waśni, sporów jest brak porozumienia. Sypie się ono szybciej niż piasek w klepsydrze, kiedy każde brnie w swoje racje. Bo należy znaleźć rozróżnienie pomiędzy stwierdzeniem: "nie lubię truskawek", a "nie rozumiem jak można lubić truskawki!". I w tych właśnie truskawkach leży niejeden pies pogrzebany.

wtorek, 13 kwietnia 2010

kwiecień plecień

Nie potrafię się wyrazić słowami. Chyba naprawdę źle ze mną, skoro już nawet to mnie zawodzi...

czwartek, 18 marca 2010

idzie zielone!

Proszę Państwa. Ogłaszam wszem i wobec, że idzie wiosna. A wraz z nią nowe. W głowie trzeba sobie poukładać to wszystko, bo ostatnimi czasy czuję się wyrwana z kosmosu, z galaktyki, gdzie panował ład, spokój i radość. Ciężko mi na tej ziemi. Nie ogarniam (tej kuwety) i innych w zasadzie też. Kolejne potwierdzenie, że doceniamy coś i określamy pięknym, w momencie gdy się to kończy. I nie ma powrotu, obojczyk zawsze będzie krzywo zrośnięty. Tak jak emocje.

czwartek, 4 marca 2010

rozmowy spisane śniegiem

"- W gruncie rzeczy, to ja nie mam swojego faceta ze snów.
- Oj, ja mam!
- W zasadzie, to ja bym tylko chciała, żeby miał poczucie humoru i dobry refleks, co by łapał mnie jak się potykam.
- Hahaha, dobre!"


Jakoś tak, to szło. Cholerka, jest tyle rozmów, które noszę w pamięci, a nie potrafię przywołać takimi jakie były. Tak wiele właściwych słów w nich padało - bo to przecież najważniejsze, umieć znaleźć właściwe słowo i stwierdzenie. Idę się pakować, dziś ostatni dzień urlopu i czas wracać na swoje przyswojone krakowskie śmieci i do pracy do tych wszystkich zwariowanych, kochanych ludzi, dla których chce się tam jeszcze być.

wtorek, 23 lutego 2010

życie nami gra

Życie można rozedrzeć na pół i podzielić na części dobre i złe. I teraz też.
Tak się nie da egzystować, niech ktoś wyrwie nas z tego koszmaru...

środa, 17 lutego 2010

zieleń zmienia się w czerń

Życie dziś smakuje kawą z mlekiem i bólem kręgosłupa. To też smak. To też część obrazka, który oglądamy po latach w snach. Są one judaszem w drzwiach, które oddzielają to, co było, od tego, co jest i co będzie. Dziś przenoszę się w przeszłość raz za razem, wspominam twarze dzieci, które zmieniły się w dorosłych i takimi zostaną. Niektóre już na zawsze. Nic nie boli tak jak śmierć młodych osób, mających życie przed sobą, mających rodziny. Ta bolączka znana jest od wieków i zawsze będzie wywierać podobne wrażenie na tych, którzy zostają. Bo co możemy zrobić? poklepać kogoś po ramieniu, uścisnąć dłoń, przytulić, zapłakać? Nie możemy nic zrobić, aby ulżyć w cierpieniach tych, którym ktoś odszedł. Czuję się fatalnie z tym, że ja żyję, jestem (chyba) zdrowa, a tak naprawdę nic nie trzyma mnie przy życiu! Owszem, mam rodzinę, ale nie założyłam jeszcze swojej własnej, nie mam nikogo, chociaż bardzo bym chciała, ale to już zupełnie inna bajka. Niech mama mi wybaczy te słowa, ale to mogłabym być ja i myślę, że byłaby to dużo mniejsza strata dla świata niż Jego śmierć.

Wojtuś, spoczywaj w spokoju.

wtorek, 2 lutego 2010

graj w życie!

marzną mi stópki, pachnę wanilią (bo nadużywam balsamu o takim zapachu) i mam do napisania do czw, do godz 11 cztery, no jeszcze trzy, recenzje. Z tym, że do tego czasu muszę jeszcze obejrzeć jeden film i odsłuchać dwa albumy. Ale mam wolną środę, będę działać. Warto, warto, każdy grosz teraz potrzebny, rodzą się dzieci w rodzinie, na studia chcę iść od października. Będzie się działo sporo. Zdecydowałam, że wracam na dziennikarstwo. Jak już kończyć, to po całości. Bo ciągle mi siedzi w głowie to pisanie, choć muza i film również. I tak właśnie myślę sobie, że najważniejsze decyzje życiowe podejmuje za nas właśnie ono - życie. A nam się wydaje, że to my.. to tak jak wtedy, gdy w grudniu myśleliśmy, że płyty tak szybko się sprzedają, gdy znikały w oczach z półek, gdy robił się na nich luz, a tak naprawdę one spadały pod regał. Tak jest właśnie w życiu. Nie wszystko jest tym, czym się wydaje. I sowy też.

Dobranoc, kolejna życiowa decyzjo, co czaisz się nieopodal drzwi.

poniedziałek, 18 stycznia 2010

ziemia się kończy pod moimi stopami

Są sprawy, które będą w nas tkwić jak patyki przy brzegach małych strumyków (rzucane misie-patysie). Zbieramy ich całe naręcza i nawet nie wiemy kiedy - obrastamy w nie. A ja jestem już zmęczona, tragicznie zmęczona dźwiganiem tychże. Dlatego mam ochotę wszystko rozsypać i zaniechać. Gdzieś kiedyś zasłyszałam, albo sama stworzyłam stwierdzenie: najgorszym grzechem jest zaniechanie. Ja mam ochotę teraz to zrobić i zostawić za sobą to, co do tej pory mnie spotkało i te wszystkie "niby wnioski", które wynoszę i staję się dzięki temu lepsza. A po co? wystarczy mi tak jak jest, mi i całej reszcie świata, który z tego czerpie ile się da. Pozostałość mogę potraktować tak jak ona mnie - zadeptać.
Bolisz mnie, świecie. I wy ludzie też.



ps. zapisałam się z siostrą na dwuletnie studium kosmetyczne, tylko nie wiem, czy wytrwam do końca, to taka okazyjna sytuacja, grunt, że legitymacja będzie.
ps.2. chyba coś dziwnego dzieje się z moim organizmem.
ps.3. jestem już naprawdę zmęczona, ale przynajmniej zdrowa.

ps.4. nie musicie mnie kochać, po prostu bądźcie czasem przy mnie i dla mnie.

wtorek, 5 stycznia 2010

karolina milczy, czyli świat się kończy

Nowy Rok nie spadł jak żaden grom z nieba ni to jasnego ni ciemnego. Po prostu powoli, jak gdyby nigdy nic, się stał. I cóż z tego? Ano nic. Nadal nosimy te same ciuchy (pierwszeństwo oczywiście mają te nowsze, bardziej modne i lansiarskie, ponoć), buty ubieramy: lewy na lewą stopę, prawy na prawą, smarkamy nosem, potrzeby fizjologiczne raczej nie odkładamy na później, no i gdzieś pośród tego wszystkiego jesteśmy. I ja też jestem i jest moje jakieś pokrętne zapalenie krtani, czy gardła, czy migdałków. W głowie się nie mieści - obudzić się nagle i zamiast mówienia chrypić?! I to jeszcze ja, osoba jednak raczej rozgadana, której podstawą życiową jest mówić, mówić i jeszcze raz mówić! Już nawet nie ważne do kogo, do kota, siebie, czy osoby obok. Po prostu, lubię mówić, mówię siebie tak, jakbym tworzyła obraz. Tylko nikt nie ma tyle cierpliwości, żeby poczekać i zobaczyć ten bohomaz.
No i tradycyjnie, zastanawiam się, czemu z tym światem jest tak, że stworzono nas, żeby mówić i słuchać, między innymi, a tak rzadko te warunki są spełniane. Mówimy, ale nikt nam nie odpowiada. Pytają, a potem zostawiają ciszę. Jutro ja stworzę prawdziwą odmianę siebie, będę milczeć, odzywać się jedynie do klientów. Ha i zobaczymy. Tak narzekają na moje gadanie (choć wiem, że żyć nie mogą bez niego), to teraz przynajmniej sobie wszyscy uświadomią, że jest ono potrzebne, do właściwej egzystencji w empiku ;)