wtorek, 28 kwietnia 2009

podróże sentymentalne

Odpalam muzykę w moim nowym telefonie (prawie jak mp3), słuchawki w uszach i można zdobywać świat. Zdobywać wspomnienia. Świat, którym się już nie jest i nigdy już nie będzie. To wcale nie takie łatwe. Założyć stare spodnie pamiętające czasy liceum, związać włosy w kucyk, wyłączyć się na teraźniejszość. Podróż do domu zawsze mnie uwrażliwia, tak jakby chciała przygotować moje wnętrze na drobne ciosy, które zbierają się z każdą minutą jaką spędzam w rodzinnym domu. Tu wszystko mi coś mówi, raz ciszej, raz głośniej, a przecież wyprowadziłam się raptem 7 miesięcy temu. Wystarcza. Zbyt wiele się zmieniło we mnie i poza. W ludziach i w krajobrazie, który dziś analizowałam. Gdybym mogła zatrzymać czas, zrobiłabym to 6 lat temu. Utknęłabym na zawsze z moją paczką na wariackich podróżach po lokalnych dziurach i wertepach. Na pierwszych imprezach i tajemnym smakowaniu piwa i alkoholów różnej maści. Zapaliłabym jeszcze raz pierwszego papierosa, nauczyła się otwierać piwo zapalniczką. Zrobiłabym wiele podobnie, ale nieco inaczej. Bardziej smakowałabym w ludziach, uporczywiej szukała w nich dobra i nie tłumaczyła banalnie świata. On nie zgrywa się na prostotę i banalność. W nim zawsze jest JESZCZE więcej, bardziej, mocniej.
Teraz, wszyscy wyrośliśmy. Jednak nadal mieszczę się w stare dżinsy, mam w szafce bluzkę, na której - niemal jak blizna - nadal spoczywa plama z wakacji, być może, w 2004, 05 roku? Królem był nam rower, królestwem wszystko to, co mogłyśmy zobaczyć gołym okiem. To był najpiękniejszy świat jaki do tej pory widziałam. Bo patrzyłam przez pryzmat szczęścia. Bo potrafiłam się wyłączyć na ból sukcesywnie dostarczany, przez - teoretycznie - głównego żywiciela rodziny.
Teraz... to słowo staje się już lekko denerwujące. Wolałabym ciągle żyć w trybie "kiedyś", mieć 16 lat, nie przejmować się odpowiedzialnością, latać po łąkach i udawać rusałkę.

Dlaczego się tak nie da?


Odpowiedź:
Agnieszka B. - wkrótce, zmiana nazwiska, mąż, rodzina
Agata Sz. - już Agata Z. Od 8 miesięcy mąż, cały dom na głowie
Dorota Sz. - małżeństwo w planach, mieszka z chłopakiem w Krk, niemal po sąsiedzku (chociaż ona)
Agnieszka S. - już Z., 3 miesiąc. Mąż. Brak stałego adresu, przeprowadzki w kółko od teściów, do dziadków.
Asia J. - już W. Mąż, półtoraroczna córcia Wiktoria (już mnie zapomniała). Tomek wciąż gra w coraz lepszych klubach. Obecnie - Piotrków Trybunalski, w przyszłości - kto wie.
A ja? Stoję w miejscu. I chyba czekam na meteor, żeby wreszcie skończył, bo wiara nie jest moją mocną stroną.

Tęsknię do przeszłości...

środa, 22 kwietnia 2009

To nie stanie się tutaj

/W głośnikach Depesze, Sound of the universe. Męczę kolejną recenzję, ale myślami jestem gdzie indziej. /

Od kilu tygodni moją lekturą jest czasopismo RitaBaum. Od kilku dni usiłuję skończyć artykuł o Neilu Tennantcie. Brytyjskim poecie, muzyku z Pet Shop Boys. Jestem oczarowana.

Fragment, który czytałam dziś z mało inteligentnym wyrazem twarzy:

""Gdzie sami się musimy zbudzić w ostatecznym dniu/ W ostatnim i najmniej pamiętanym hotelu ze wszystkich". (...) Może każda nasza twarz, gdy mija, przydzielana jest komuś po nas następującemu, oczekującemu w kolejce? Przewijają się twarze dziewcząt i chłopców, aż nagle uświadamiamy sobie, że już ich nie ma. Na kogo więc patrzymy? Aż w obcych twarzach przychodzi rozpoznanie: pragnienie jutra jest dotykalne tylko poprzez to, co było. Gdy traci się tego kogo się kocha, łatwiej jest obejmować horyzont. Fuller: "Więc gdzie ujrzałem zmarłego przyjaciela?/ W hotelu ze śniadaniami pod spiralą schodów?" Wychodzimy "przytulając zaciśnięte pięści do powiek"". (Eryk Ostrowski).


Kto nosić będzie moją twarz? Czyją ja posiadam, czyją Ty? To, co widzimy, to obraz. Część. I chyba całości nigdy nie zobaczymy, bo kolejne jej fragmenty odsłaniają się po nas.

Wyjdę za chwilę. Przytulę pięści do powiek. Potem rozprostuję palce, znów dotknę nimi ścianę kamienicy, balustradę balkonu i schodów. Poczuję świat, poczuję radość. Bo zmysł dotyku, to zmysł życia. Zmysł jawnego i najtrudniejszego do opisania szczęścia.

wtorek, 21 kwietnia 2009

kolejny tekst o końcu świata

Na drugiej karcie mam otwarty jakiś artykuł o niepokojącej wizji przyszłości. No tak, takich wizji jest na pęczki. Dziwne, że jesteśmy tak przewrażliwieni na tym punkcie - w końcu zawsze trzeba jakoś będzie skończyć z tym życiem - w sensie, że ono skończy z nami oczywiście (bynajmniej nic nie planuję, absolutnie!). Ale nie o tym rzecz. Ciągle gryzie mnie kwestia wchodzenia w czyjąś prywatność. Kiedy granica jest przekroczona? Zapewne to sprawa indywidualna, ale dziwi mnie jak dalece można podsuwać, niemal jak na talerzu, swoje tajemnice, przemyślenia. Coś w rodzaju ciepła duchowego, egzystencjalnego. To ciepło przecież nie jest dla wszystkich. Wkurza nas, gdy ktoś pcha się w nie z butami, ale często sami wręcz prosimy się, aby ktoś zajrzał w nie, skosztował je. I to budzi mój brak zaufania, bo zatraca się kolejna rzecz - do którego miejsca jest to szczere? Bo przecież jeśli można wiele rzeczy robić pod publiczkę, to można też pisać pod publiczkę, lansować się. Pokazać się tak, jak chcemy, żeby nas widziano.

A może z drugiej strony - to jest prawdziwe "ja" danej osoby, które ujawnia się tylko w takiej sferze? Cholera, co ja się znam. Jestem tylko człowiekiem, a i to mi czasem nie wychodzi.

poniedziałek, 20 kwietnia 2009

nie lubię płakać

Są chwile, w których pozostajemy sami na pastwę siebie - to najgorsze. To może nas zranić, zdradzić i pogrążyć. Mam 22 lata i 6 miesięcy. Mam na karku 22 lata i 6 miesięcy walki o przetrwanie. Niby nic nadzwyczajnego. Jednakże ciężko przetrwać w sytuacji, kiedy jest się jednostką destrukcyjną i kiedy ta destrukcja jest skierowana w odbicie lustrzane. Nie, nie jestem emo. Jestem zwykłą, codzienną dziewczyną, którą mija się tysiące razy, której twarz widzi się wciąż i wciąż w tramwajach, na chodnikach, na rynku i na pustkowiu nawet. Bo jestem jak powietrze - unoszę się ponad, a zarazem trwam.
Zjada mnie codzienność. Jak jabłko. Skończę jak ogryzek? Możliwie, że wyląduję w koszu. Za oknem. Na trawie. Zgniecie mnie koło samochodu. Zje mnie człowiek. Mój tata zjada nawet ogryzki, wypluwa tylko pestki, ogonek i to coś na końcu (obiecuję, że kiedyś się dowiem - wygugluję to sobie!). Trafiłam w samo sedno. A nawet w sedno sedna. Kiedyś byłam innym człowiekiem. Uciekłam jako ogryzek, tuż przed połknięciem. Jak skończę?

Za dużo, stanowczo za dużo chodzi mi po głowie. Nie potrafię nawet się wygadać, robię za długie wstępy i wstępami niszczę relację. Przez to chce mi się płakać. Nad swoją głupotą, wrażliwością, której mam aż nadto (chroniczne przewrażliwienie), nad swoją samotnością, która egzystuje pośród tłumu. Nie lubię płakać. Ostatnio płakałam z bólu fizycznego. Teraz wiem, że był to błogi płacz, bo nie ma nic gorszego niż ból duchowy. Niż ból życia.