środa, 25 listopada 2009

co ma wisieć, mogło utonąć, ale zasnęło na ławce w parku

Środa, ludzie budzą się ze snu tygodniowego i ruszają na podbój sklepów. W końcu zbliżają się święta, których jeszcze bardziej nienawidzę przez pracę. Z drugiej strony - czas szybciej leci i dzieje się, oj dzieje wiele. Listopad jest piękny tego roku, słoneczny, ciepły. Jesień zszarzała, ale to nic, przyjdzie kolejna tuż, tuż, za rok. A rok to bardzo mało. Zleci momentalnie, ledwie kilka, kilkanaście notek i znów zatoczymy koło. Tylko wokół nas coś się zmieni, lustro uprze się, aby pokazywać nam widok inny niż znamy, meble zmienią ustawienie, a może my zmienimy je na inne, inne ściany, inne życie. Możliwości jest wiele. Nawet nasza skóra niepewna za rok.

U mnie nic się nie dzieje. Praca dom, dom praca. Film za filmem, czasem jakaś książka (no dobra, od kiedy mam laptopa to zupełnie jakbym porzuciła czytanie - wstyd mi za to, mam zajawkę, żeby obejrzeć wszystkie filmy, odsłuchać wszystkie płyty, coś jakby miał się skończyć zaraz świat - ale znam siebie, podobnie będę miała z czytaniem, wkrótce włączy się ta płyta ;) ).
I teraz też, czas na film, na wyłączenie się z tego świata, porzucenie wszystkiego tak jak jest. Przecież każdemu należy się własna utopia ;)

środa, 4 listopada 2009

it's going nowhere

Wierzyć mi się nie chce w swoją głupotę. Kolejny raz to robię. Załamuję nad sobą ręce i użalam się nad sobą. Dlaczego, no dlaczego? Nie mam błyskotliwego uzasadnienia, nie mam puenty ani morału. Mam tylko swoje życie, które - może nawet nie nudzi - ale w pewnym stopniu irytuje w swojej przewidywalności. Owszem, parę razy zaskoczyłam się pozytywnie. Potrafię się przyznawać do błędów, ale tak bardzo się boję, że nie doceniając tego, co mam szkodzę sobie na tyle, że kiedyś coś się na mnie zemści za takie marnotrawienie siebie. Może to ja jestem wadliwym elementem? może błędem jest pragnienie wciąż więcej i więcej? W zasadzie, to śmieszne, bo tak mało mam, a to, czego bym chciała wcale nie jest czymś nadzwyczajnym. Nie pragnę willi z basenem, 49 tys zł rocznie (ponoć to jest jakaś średnia z czegoś i czyjaś, ale nie mam sił, naprawdę, dowiadywać się czyja i czego z czego), kopii polskiego hydraulika, trojaczków i dwudziestu nianiek. Chcę normalnego życia, żyć z kimś, o kimś i o czymś. Jak w dobrym śnie, takim przeciętnym, ale pozytywnym. I nie budzić się. Są też takie sny, które bolą. Wierzę w to, że sny sprawdzają się na tzw przeciwieństwo. To głupie, ale w takich sytuacjach, chcę pogorszyć zdarzenia, coś zepsuć, żeby nie było tak dobrze w śnie, bo nigdy nie będzie tak w życiu.
Jestem zmęczona, tak pieruńsko zmęczona. I nawet sen mi nie pomaga. Nic. Męczą mnie żywoty innych ludzi, które nie są takie, jak być powinny. Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo, czy dobrze, ale dlaczego niektórym układa się tak koszmarnie źle? (i nie mówię w tej chwili o sobie, mówię o całym świecie).
Dobranoc świecie, nie zasypiaj, czuwaj. Bo ja się poddaję.

niedziela, 1 listopada 2009

różowy słoń

Zasysa do środka i wypluwa. Pod taflą bywa bezpiecznie, cicho, ciepło. Czasem tylko zabraknie tlenu i wtedy znów wyrzuca nas na świat. Ciało potrzebuje tlenu, nie my. My potrzebujemy czasem wrócić do domu, poczuć się znów dzieckiem. Ubrać piżamy z różowym słoniem, pójść spać po 23 i wiedzieć, że bliscy są blisko, jak metka spranej piżamy. Pół życia jesteśmy dziećmi. Dorastamy, gdy tracimy rodziców. Chcę być dzieckiem jak najdłużej. Nie pół, nie trzy czwarte. Więcej. Pełny etat rodziców. Zwłaszcza mamy. Każdy z dala trochę idealizuje dom, ale takie ma się prawo i taki obowiązek. To jest nam potrzebne, bo przecież wszyscy jesteśmy egoistami. Ukrytymi lub jawnymi, ale jesteśmy.

Takie to moje dziwne wynurzenia.
dobranoc, arizona dream