zajmowaliśmy ostatnie miejsce, tuż obok
szyby. słońce rozpylone na wykrzywionych ramionach,
znaczyło - sława, opromienienie jak obuch upału,
urodzić się i umrzeć jako wielki pan. przy każdej drodze
wyczekiwały próżne kobiety, obłoki pochylone
nad zakrętami. była to piękna przysięga,
wierność w wysługiwaniu się minionemu. co mogłem
zdradzić? że nosiliśmy motyle zmarłemu chłopcu,
by mu sprawić radość? że dzieci i motyle
należą do siebie? że ktoś naruszył
pieczęć tej bezbrzeżnej podróży, powiedział
chuj? ale najpiękniejsze było "serce"
edmunda de amicisa i kominiarczyk ważący na dłoni
równe trzydzieści soldów, bo zatrzymywaliśmy się
na rampie świata.
bo istniał świat
(kocham ten wiersz, po prostu. jest idealny)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz