Part I
Jestem październikiem, ponieważ zawsze w tym miesiącu uświadamiam sobie, że życie jest linią rysowaną czubkiem buta w piasku, a ja obserwuję kolejny zakręt, zapętlenie. I co? i nic. Jest dobrze, będzie jeszcze lepiej! Mam jakiś przypływ optymizmu, nie wiem skąd i dlaczego. Ale jest. Niech będzie, jak najdłużej. Może dlatego, że to październik? Czas, który nastraja nostalgicznie, jednakże, jest coś pięknego w tym smutkach jesiennych, oglądaniu starych filmów (ostatnio Casablanca! wspaniała rzecz), słuchaniu tony muzyki. W tym zamykaniu siebie w sobie i wychodzeniu na balkon swojego ja. Można zobaczyć siebie od tej najsłabszej strony. To tak jak z uszczypnięciem - tam, gdzie najcieńsza skóra - najbardziej zaboli. I dlatego można się ubezpieczyć, schować głębiej te miejsca, te uczucia, których nadszarpnięcie może przewrócić, zmienić kurs. Kocham jesień, mimo, że wtedy starzeję się ze zdwojoną prędkością (pozornie, ostatnio w Decafencji nie chcieli mi sprzedać piwa i pytali się o dowód! cudownie). Od zeszłego roku październik jest dla mnie czymś więcej - symbolem ponownego narodzenia się i mimo, że zatoczyłam koło, to wierzę, że to nowe cały czas przychodzi, kto wie, może czai się cały czas w pobliżu i tylko czeka na najbardziej niespodziewany moment? Jeśli nieszczęścia chodzą parami, to szczęścia ganiają stadami. Oby tak było.
Part II. List do M.
Paulińska świeci pustkami i nigdy nie było tam tak pusto, jak ostatnio. Dziś rano, gdy opuszczałam mieszkanie, wiedziałam, że po moim powrocie ostatecznie zamknie się pewien okres w moim życiu. W moim, bo w Twoim już zaczął się kolejny. Patrząc na pudła poukładane jedno na drugim, miałam przed oczami sceny z Paulińskiej sprzed roku. Przesiadywania w kuchni po powrocie z pracy, empikowe opowieści, relacje z całego dnia. Marznięcie w pokoju, debaty nad pękniętą szybą i skrzypiącą podłogą. Zimna zima i pierwsza krakowska wiosna. Ciepłe nadzieje na lepszą przyszłość i łzy. Łzy wzruszenia i łzy gniewu. Obecność. Ciało, które jest obecnością, obecność, która jest ciałem. Pamiętasz? te teksty nadal nie powstały, ale przyjdzie i ich kolej. Nie wiem nawet, co powinnam pisać, co mówić i jak dziękować. Masz rację, nie było idealnie, było swojsko. Bo tak jest w życiu, nigdy nie może być idealnie, bo to nierealne, więc wyłączając idealnie, było... niemal idealnie! Dzięki Tobie jestem. Jestem tu, gdzie jestem. I idę wciąż dalej. Ale to Ty otwarłaś tą bramkę z napisem: "nowe życie". Ściągnęłaś mnie do Krakowa, na Paulińską. I teraz ja tu zostaję i pewnie jeszcze jakiś czas będę. Ale to nic nie kończy, to tylko kolejny etap. Przecież cały czas idziemy do przodu i teraz będzie jeszcze lepiej. Wierzę w to.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
U każdego w życiu tak się dzieje. Tzn. doświadczenie, że ktoś nas gdzieś, lub my sami wyemigrowaliśmy, i nagle ten ktoś, kto nam był najbliższy "w obcym mieście" znika.
OdpowiedzUsuńZastanawiam się, czy i my kiedys będziemy na tym drugim miejscu (w tej drugiej str. medalu), że my kogoś bliskiego gdzieś zostawimy?
Wszystko jest możliwe :) ale mam nadzieję, że nie zostawimy za sobą nikogo ;)
OdpowiedzUsuń